Korzyści z libertariańskich relacji opartych na wyrugowaniu przemocy fizycznej dzieli się IMHO na etyczne i utylitarne. Dokładnie taką samą klasyfikację można zastosować do języka.
Czy uważacie pomiatanie innymi za obojętne etycznie? W artykule nie dostrzegłem moralnej relatywizacji. Autor nie napisał, że językowe etykietowanie jest nielegalne. Libertarianom rozdział pomiędzy „nielegalnym” i „niemoralnym” powinien być bliski. W końcu dążymy do tego, żeby zachowania „nielegalne” wyrugować ze społeczeństwa i móc zająć się kwestiami bardziej cywilizowanymi – np. bardziej wysublimowanej moralności. Dlaczego nie zacząć już teraz? Hoppe na swój sposób to robi, chociaż od drugiej strony – być może bliższej większości braci tutaj.
Co do kwestii utylitarnych – grzeczność zawsze zwiększa prawdopodobieństwo pozytywnego rozstrzygnięcia sporu. Nie wyobrażam sobie, żeby w firmie, w której pracuję, ktoś użył wobec mnie słowa „musisz”. To nie tylko nie jest potrzebne, ale i zmniejsza prawdopodobieństwo, że to, co mam do wykonania, faktycznie wykonam dobrze i szybko. Nie widzę też korzyści dla firmy z etykietek „dobry pracownik” – „zły pracownik”. Zobaczcie, że duże firmy prywatne (żeby nie użyć brzydkiego słowa na k…) rozwinęły bardzo specyficzne, wyrafinowane formy komunikacji, ewaluacji itd. Szczególnie tyczy się to krajów o dłuższych tradycjach wolnorynkowych (dłuższych niż polskie ).
Na koniec dorzuciłbym jeszcze estetykę. Osobiście wolałbym, żeby w komentarzach na mises.pl i innych libertariańskich forach nie przerzucać się „lewactwem”, „oraniem”, „pedalstwem”, „idiotami” itd., ale to może tylko ja…