Wg mnie powinniśmy dążyć do czegoś dokładnie odwrotnego – praktykowania językowej zasady agresji i nazywania rzeczy po imieniu. Działalność rozmaitych „dobroludzi” zainstalowanych w różnych opiniotwórczych ośrodkach władzy (uniwerki, media, szkoły powszechne, instytucje i agendy rządowe, kościelne ambony etc) narobiła już w języku takich spustoszeń, że został on bez reszty zdominowany przezróżne humanitarystyczno-sentymentalne infantylizmy. Weźcie dowolną europejską konstytucje albo akt prawny – krwotok słowny mega bełkotu. Że przypomnę socjal-demokratyczną definicje lobbingu:
„Lobbing jest formą komunikacji społecznej, dialogiem decydentów z interesariuszami pewnym zestawem technik i narzędzi. Sam w sobie jest neutralny, ani dobry, ani zły. Aktorzy gospodarczy i polityczni potrafią, dzięki strategiom lobbingowym, realizować swoje interesy.”
http://libertarianizm.net/thread-2182-post-32576.html#pid32576
Precz z takim językiem!